Życie Hultaja Domowego
Od zawsze nasza firma mieściła się w
domu. Ze spokojnej rodziny o samotniczym usposobieniu staliśmy się
nagle ludźmi o bardzo bogatym życiu towarzyskim. Codziennie nasz dzwonek rozbrzmiewa
wielokrotnie, drzwi otwierają się i słychać „Tojaaa!” każdej
wchodzącej osoby. Szumi czajnik, niezliczone kubki po
herbacie, mięcie i kawie piętrzą się na blacie.
Pracujemy w dwóch pokojach – mnie
przypadła sypialnia, a cała reszta firmy siedzi przy stole w
kuchni. Rozłożone komputery, papierki, zeszyty, tabelki. Krzyczymy
do siebie:
"Słuchaj, masz maila od tej Pani, która chciała
wymienić spodnie?"
"Nie wiem, od jakiej Pani....Wyślij mi w
tej sprawie maila!"
"Dobra, to wysyłam Ci maila!"
Na początku wydawało nam się to
zabawne, ale z biegiem czasu rozmowy się skróciły do:
"Słuchaj,
czy wiesz może...?"
"Nie wiem, zapytaj mnie mailem."
Najgorsza jest obróbka zdjęć. Piszę
właśnie bardzo skomplikowanego maila w języku bardzo obcym,
skupiam się, przygryzam język i nagle:
"Słuchaj, możesz zerknąć?"
No mogę, kurczę, mogę. Wstaję, idę. Patrzę na zdjęcie,
które M. ściuboli od godziny, a on zadaje mi pytania, których nie
rozumiem. Mówię, co myślę, on się wścieka, a ja wracam do
swojego maila. Siadam na krześle...
"Możesz na moment?"
Aaaaa!!!! Wstaję, idę.
"A teraz? Zrobiłem, jak chciałaś."
Obraza. Patrzę, patrzę i patrzę i nie widzę różnicy. Mówię,
że nie widzę. Obraza po raz drugi. Człapię do swojego kompa,
siadam i...
"Możesz na moment?"
Ech. Praca z mężem. Wiadomo.
Zdjęcie w efekcie końcowym wygląda równie dobrze, jak na początku. Ale co ja tam wiem :)
Pakowanie targów to zabawa, która się
nie kończy. Na początku zespół siedzi i bawi się we wróżki „Co
tym razem zabieramy? Będzie ciepło, zimno? Spodnie, spódnice?” Decyzja zapada prosta. Zabieramy
wszystko, bo wiemy, że jak zabierzemy spodnie, klienci będą pytać
o spódnice, a jak zabierzemy spódnice, przyjdą sami amatorzy
spodni.
Pakujemy. M. biadoli za każdym razem,
że "tyyyyle tego", U. pakuje i się nie odzywa. Ja tłumaczę, że
i spodnie i spódnice... Masa zabawy. Już po kilku godzinach spędzonych na
dobrej zabawie w korytarzu piętrzą się pudełka i woreczki z
ciuchami. Wszystko spakowane jest na duś, nie wejdzie już ani jedna
czapka. I zawsze, naprawdę zawsze, ktoś
odnajduje wtedy jeden zagubiony woreczek z czymś. Czymś, co
koniecznie i niezbędnie powinno się z nami zabrać. Wszyscy
patrzymy osłupiali na samotny woreczek i zawsze, naprawdę zawsze,
ktoś zadaje to pytanie:
"A co to jest?"
"Ubranka" odpowiada
U.
I starannie dopycha woreczek do innego woreczka. A potem to już pikuś – przenieść
wszystko do samochodu, wygrać mistrzostwa w tetrisie upychając
pudełka do bagażnika i jazda! Na targi.
J. pakuje zamówienia. Słyszę, jak
szumi i szeleści torbami i klawiaturą. Jej dzień pracy przerywany
jest rytualnym "O nieeeee!". Zawsze po tym zawołaniu następuje
telefon.
"Pani Haniu, dlaczego spodenki w rozmiarze S są uszyte
nie w tym kolorze?"
Słyszę szemranie w telefonie, a J. mówi
wtedy:
"Ale proszę sprawdzać, Pani Haniu! Dobrze, na kiedy to
będzie?"
Potem znowu szuranie i klekot
klawiatury. A potem znowu "O nieee!", telefon i tak da capo al
fine. Biedna J. :)
Tak mniej więcej, kochani, wygląda nasz
dzień codzienny. Gadamy, pijemy herbatę, mamy swój wewnętrzny język
z masą żartów. Czasem przeżywamy nerwowe chwile, czasem
wzruszające. Jak każdy dobrany zespół.
Dziękuję Wam, drodzy moi, że
jesteście w moim życiu. Bez Was mój dzień byłby taki pusty :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz